Ola - Kawkowo 03-20  duże (23 of 35).jpg

Ola

Kilka słów o Tobie – czym się zajmujesz, co lubisz i tak dalej.

Skończyłam studia filozoficzne i szkołę realizacji dźwięku, zawodowo bliżej mi do tego drugiego, aktualnie pracuję z obrazem i dźwiękiem w firmie związanej z mediami. Sporo czasu i serca poświęcam improwizacji komediowej, mam grupę, z którą gramy spektakle, zdarza nam się też prowadzić warsztaty – daje mi to dużo przyjemności! Poza tym lubię spędzać czas z mężem i przyjaciółmi, czytać, oglądać i słuchać, drzemać z psem, uczestniczyć w różnych warsztatach i zajęciach ruchowych i robić zakupy spożywcze. Bliska jest mi idea i praktyka feminizmu i ekologii. Uwielbiam też wszystko to, na co ukułam sobie pojemny termin „czynności gospodarskie”. Zawiera się w tym robienie swoich kosmetyków, pieczenie, prowadzenie kompostownika, nieskończone podkradanie, rozmnażanie i przesadzanie kwiatków, prowadzenie mikroogródka na balkonie, robienie rozmaitych przetworów i tak dalej; wszystkie te domowe sprawunki, sytuacje w stylu zrób to sam i eksperymenty dają mi od groma radości i bardzo mnie odprężają, uwielbiam takie chałupnicze dziubdziania. Także moja medytacja często wygląda tak, że na przykład łuskam sobie ugotowane cieciorki z ich łupinek, bo dobrze to robi mojej głowie (mimo że nie jest koniecznie potrzebne światu i daniom, w których ta cieciorka później ląduje).

Jak długo praktykujesz jogę?

Ola - Kawkowo 03-20  duże (2 of 35).jpg

Zdarzało mi się chodzić na zajęcia na studiach (czyli około dziesięć lat temu) i później, nie było w tym jednak żadnej regularności. Poważniej swoją praktykę traktuję od pierwszych wyjazdów do Kawkowa, a wszystko ugruntowało się na kursie wprowadzającym do mysore, który prowadziłaś w Nieboskłonie. Czyli pierwsze próby były już dawno, ale regularnie – od roku.

Co sprawiło, że pierwszy raz poszłaś na zajęcia?

Ciekawiło mnie to już dawno, jak byłam młodsza. Pamiętam taką sytuację z domu rodzinnego, kiedy mój tata – miałam wtedy chyba z osiem lat – sadza mnie i mojego starszego brata na podłodze i pokazuje nam jak medytować. Dla nas była to wtedy oczywiście absolutna abstrakcja, nie wiedziałam, o co mu chodzi i tylko się chichrałam, ale jakoś to we mnie musiało utkwić, skoro do dziś to pamiętam. Mieliśmy też w domu pierwsze polskie wydanie Jogi Iyengara, jako dziecko dziwowałam się zdjęciom asan, a potem, na studiach, czytywałam ją sobie na nudniejszych wykładach. A jakiś rok temu brałam udział w trzymiesięcznym kursie mindfulnes, częścią tamtej praktyki była między innymi medytacja w ruchu – to też na pewno umocniło mnie w poczuciu, że joga dobrze mi robi.

Co daje Ci praktyka ashtangi i co lubisz (jeśli lubisz ;)) w zajęciach mysore?

Zaczynając od rzeczy przyziemnych – czas dla siebie. Dlatego też lubię mysore, bo mogę uzgodnić tempo z potrzebami danego dnia, i choć na sali otacza mnie kilka osób, to jednak jestem skupiona na poletku swojej maty. To jest w ogóle dla mnie miłe i ciekawe, że robi się to wspólnie (w jednej przestrzeni), a osobno, każdy w tempie własnego oddechu, ze swoimi wariantami, jakoś mnie to porusza. Lubię też tę powtarzalność i te momenty, w których udaje mi się poczuć, że ruch i oddech naprawdę są ze sobą sklejone i jedno podąża za drugim.

Co było największym wyzwaniem podczas Twojej dotychczasowej praktyki i czego Cię ono nauczyło?

O, na pewno uzgodnienie ze sobą wewnętrznie, że praktykowanie raz (albo dwa razy) w tygodniu jest w porządku. To brzmi może śmiesznie, ale długo czułam dyskomfort, bo z jednej strony w tym momencie życia tyle mogę i chcę na to poświęcać, tak jest dla mnie okej, a z drugiej – łatwo jest wpaść w porównywanie się i obudzić takiego wewnętrznego szatanka, który siedzi na ramieniu i mówi „no, halo, weź wstańże wcześniej, co to za problem, no nie bądź leniwcem”. Nie byłam i wciąż nie jestem od tego w pełni wolna i pracuję nad tym, ale wiadomo jak jest.
A fizycznie: balanse i skręty. Ale udało mi się już umościć w takim poczuciu, że „hej, niech ten proces sobie trwa, przecież nigdzie mi się nie spieszy”, dzięki temu nawet jak się zachwieję albo któregoś dnia zorientuję się, że zakres jest mniejszy, niż był – nie wybija mnie to z rytmu i z czucia się w porządku. I zdecydowanie przybliża mnie to do takiego pojmowania jogi, o którym Ty sama często mówisz na wykładach – czyli czegoś, co nie ma określonego punktu, do którego się dociera i można powiedzieć, że ok, mam to, dziękuję, pozdrawiam i wysiadam, odhaczone. 

Czy joga zmieniła coś w Twoim życiu? Jeśli tak, to co?

Ola - Kawkowo 03-20  duże (3 of 35).jpg

Tak, na pewno. Przede wszystkim łaskawiej i uważniej ogarniam uwagą ciało i emocje. Tutaj podstawą była co prawda terapia, ale praktyka jogi wzmacnia to, co tam sobie wypracowałam. Przypomina mi też, że relaks i regeneracja są ważne, a miewam (czas przeszły jeszcze nie jest zasadny, ale jest coraz lepiej 😉) w życiu momenty, w których trochę się zapędzam i biorę na siebie za dużo, zapominając o tym, że z pustego – czy może niewypoczętego – raczej nic wartościowego nie naleję. No i dzięki jodze moje życie z pewnością zrobiło się odrobinę bardziej higieniczne jeśli chodzi o sen, zaspokajanie potrzeb, jedzenie i dbanie o zdrowie.
Bardzo też czekam na momenty jogowych wyjazdów, strasznie je lubię – plan dnia, ludzi, zajęcia, jedzenie, spacery. To, że wszystkie te elementy się tam powtarzają i że są nienudne w swojej powtarzalności. Zupełnie tak, jak ashtanga!

Co poradziłabyś osobie, która zastanawia się, czy joga jest dla niej?

Spróbować i zobaczyć jak jest, po prostu. Może też dać sobie więcej, niż jedną szansę. Sprawdzić, czy nauczycielka lub nauczyciel nam odpowiada i czy jest między nami jakaś chemia (a chemie są rozmaite, niektóre potrzebują trochę więcej czasu!). A, no i najważniejsze – NIE BAĆ SIĘ MYSORA! Ja się bałam, no zupełnie bez sensu.