Miałam napisać dla Was tekst o warsztatach, na których byłam podczas wakacji – szczególnie o warsztacie Sharmili Desai, wiele z Was mnie o niego pytało. Ale nie zrobię tego.
Miałam napisać dla Was tekst o warsztatach, na których byłam podczas wakacji – szczególnie o warsztacie Sharmili Desai, wiele z Was mnie o niego pytało. Ale nie zrobię tego.
Nasze ciała się zmieniają – trudno o większy truizm. Wpływa na nie wiek, styl życia, urazy, których doznajemy. Dobre i złe emocje zostawiają ślady w postaci zmarszczek. Wszyscy to wiemy. Ale jednocześnie mamy tendencję do postrzegania ciała jako swego rodzaju monolitu – i zazwyczaj nawet się nad tym nie zastanawiamy.
Każdy, kto ma do czynienia z ashtangą, prędzej czy później zetknie się z tajemniczym słowem „mysore”. W wielu osobach wzbudza ono rodzaj fascynacji połączonej często z onieśmieleniem. Skąd te emocje i co to właściwie jest?
Od kiedy joga stała się istotną częścią mojego życia, nie rezygnuję z niej także podczas wakacji. Dzielnie wożę ze sobą matę i rozwijam ją w hotelowych pokojach. Tak samo było w Portugalii – mój mąż dzielnie nosił moją matę (do jego plecaka się lepiej przypinała ;)), a ja co rano robiłam praktykę.
Tym razem bez zbędnych wstępów: miasta podaję alfabetycznie, tylko Lizbonę na końcu – bo jest najbardziej oczywista, a wymienione lokale najłatwiejsze do znalezienia w wielu innych miejscach w sieci.
Gdybym miała wyprowadzić się z Polski, chciałabym zamieszkać w Portugalii. Miałam takie przeczucie już po naszym pierwszym pobycie w Lizbonie, dwa i pół roku temu. Oczywiście, brałam pod uwagę, że może to być magia pierwszego wrażenia, wakacyjnej pogody, kilka dni to zdecydowanie zbyt krótko, żeby poczuć atmosferę miejsca, no i Lizbona to przecież nie cała Portugalia. Bardzo chcieliśmy tam wrócić i sprawdzić, czy po pierwszym zachwycie nie przyjdzie rozczarowanie. Tak też zrobiliśmy. W listopadzie, więc mało wakacyjnie. Ale za to na dwa tygodnie.