Portugalia cz. 1

Portugalia cz. 1

portugalia-kontur-2.jpg

Gdybym miała wyprowadzić się z Polski, chciałabym zamieszkać w Portugalii. Miałam takie przeczucie już po naszym pierwszym pobycie w Lizbonie, dwa i pół roku temu. Oczywiście, brałam pod uwagę, że może to być magia pierwszego wrażenia, wakacyjnej pogody, kilka dni to zdecydowanie zbyt krótko, żeby poczuć atmosferę miejsca, no i Lizbona to przecież nie cała Portugalia. Bardzo chcieliśmy tam wrócić i sprawdzić, czy po pierwszym zachwycie nie przyjdzie rozczarowanie. Tak też zrobiliśmy. W listopadzie, więc mało wakacyjnie. Ale za to na dwa tygodnie.

Od razu wiedzieliśmy, że chcemy pojeździć po kraju. Ci, którzy nas znają, wiedzą, że żadne z nas nie ma prawa jazdy, byliśmy więc skazani na transport publiczny. Wśród odwiedzających Portugalię turystów nie jest to, jak się okazało, rozwiązanie zbyt popularne (tym bardziej, że sieć kolejowa nie jest szczególnie rozwinięta). Kierunek naszej podróży również wybraliśmy niezbyt popularny. Przeglądając przewodnik, uparłam się, że chcę na północ – najdalej jak tylko się da bez samochodu.

Nie będę udawać wielkiego znawcy–podróżnika i opisywać dokładnie wszystkich miejsc, które odwiedziliśmy. Po pierwsze, lepiej zrobiłby to mój mąż (zapraszam na jego Instagram, gdzie każdemu zdjęciu z naszej podróży towarzyszy obszerny komentarz). Po drugie, naprawdę dużo możecie przeczytać w sieci. Choć, jeśli coś Was szczególnie zainteresuje, oczywiście zawsze możecie do mnie napisać  W skrócie: wróciliśmy zachwyceni i jak najszybciej chcielibyśmy tam wrócić.

32-portugalia (8).jpg

Co mnie zachwyciło? Tym razem nie było to jedzenie  Owszem, obfitość warzyw i owoców na straganach i w sklepach przyprawiała o zawrót głowy: dynie i jarmuż, truskawki i szparagi, cytrusy, i takie pomidory, jakie w Polsce można kupić tylko przez dwa tygodnie w środku lata. Niestety, niewiele z tego trafia na talerze w restauracjach. Wszechobecne ryby i owoce morza, oczywiście, wyglądają wspaniale i na pewno są pyszne (Są! – M.Ż.), ale jeśli nie je się mięsa, to sytuacja się komplikuje. Niby można gotować samemu (i taki mamy plan na następny raz), ale w sytuacji, kiedy podróżuje się przez dwa tygodnie z plecakiem, chce się jednak wszystko maksymalnie uprościć. Poza tym dużo gotujemy na co dzień i od tego też chcieliśmy mieć wakacje. Ale spokojnie – nie chodziłam głodna. Wrócę do tego za chwilę.

Portugalia kupiła mnie przyrodą i ludźmi. Przyrodą – czyli przede wszystkim roślinnością, bardzo bujną i zróżnicowaną. Palmy, aloesy, drzewka oliwne, drzewka pomarańczowe, granaty, monstery i mnóstwo innych, których nazw nie znam – nawet na północy, w Bragançy, gdzie było już całkiem chłodno (w dzień osiem stopni). Rośliny wciskają się wszędzie: między płytki chodnikowe, w pęknięcia ścian, w rynny. Takie minitropiki, tylko klimat bardzie znośny (przynajmniej dla mnie).

32-portugalia (23).jpg

A ludzie? Robią wrażenie cichych i melancholijnych – a jednocześnie bardzo serdecznych i życzliwych. Przepuszczali w wąskich przejściach nas i nasze wielkie plecaki, doradzali przy doborze potraw, cierpliwie próbowali się dogadywać, mimo że najczęściej nie mówiliśmy żadnym wspólnym językiem, więc komunikowaliśmy się albo za pomocą mowy ciała, albo improwizowanym przez mojego męża dziwnym „ogólnoromańskim” dialektem (I niech ktoś mi powie, że znajomość łaciny jest nieprzydatna w codziennym życiu –M.Ż.). Szczytem było, kiedy właścicielka domu, w którym wynajmowaliśmy pokój w Cascais, nieznająca ani słowa po angielsku – widząc nasze duże plecaki, spakowała nas do swojego samochodu i odwiozła na dworzec.

W Portugalii podoba mi się też to, że nie jest tam czysto. To znaczy – nie jest sterylnie-błyszcząco, tak jak często się zdarza w turystycznych miejscach. Wszystkie budynki są bardziej lub mniej zniszczone – klimat nie pomaga w zachowaniu ich w idealnym stanie, zwłaszcza w tych rejonach, gdzie lata są bardzo gorące i wieje słony wiatr znad oceanu. W tym bałaganie życie toczy się swoim własnym leniwym rytmem, chyba trochę wbrew różnym ogólnoświatowym tendencjom. Naprawdę – bardzo mi to odpowiada.

32-portugalia (11).jpg

Napisałam wyżej, że nie będę bawić się w znawcę, ale chciałabym polecić Wam kilka naprawdę fajnych restauracji / barów / kawiarni, w których macie szansę zjeść coś innego niż mięso. O ile w Lizbonie i Porto nie ma z tym problemu, o tyle w mniejszych miejscowościach może to już stanowić pewne wyzwanie. Problem pojawia się także, jeśli nie smakuje Wam taka kawa, jaką piją na co dzień Portugalczycy – mnie, delikatnie mówiąc, zupełnie nie przypadła do gustu. W każdym miejscu, do którego jedziemy, staram się znaleźć miejsce serwujące kawowe alternatywy. W Lizbonie i Porto już trochę ich jest, ale reszta kraju musi jeszcze nadgonić, choć w tej kategorii też udało nam się trafić na super miejsca.

Oczywiście w kilku przypadkach pomógł nam TripAdvisor. Możecie też z niego skorzystać, ale spójrzcie na to w ten sposób: myśmy już to zrobili, studiując setki głupich lub po prostu niezrozumiałych komentarzy. Rezultat naszych poszukiwań przedstawię Wam już za tydzień

32-portugalia (15).jpg
Portugalia cz. 2 – gdzie warto zjeść?

Portugalia cz. 2 – gdzie warto zjeść?

Just breathe

Just breathe

0