Just breathe

Just breathe

Tak się jakoś ostatnio stało, że po porannej praktyce zaczęłam się zastanawiać – czemu ja się właściwie tak przyczepiłam do tej ashtangi? Czemu właśnie to, a nie coś innego? Co mi to daje w życiu, że codziennie wchodzę na matę i robię te wszystkie pozycje, z których część wygląda stosunkowo dziwnie? I w dodatku robię codziennie to samo?

Nie zaskoczę Was chyba stwierdzeniem, że nie ma jednej odpowiedzi Ale jedną z nich chciałabym się z Wami podzielić.

Nic bardziej niż ta wymagająca praktyka nie nauczyło mnie, o co chodzi z nieprzywiązaniem (vairagja, non-attachment).

O braku przywiązania mówi wiele tradycji wschodnich – albo ze Wschodu się wywodzących. Pojawia się on w buddyzmie, jeśli ktoś z Was interesował się mindfulness, to też się raczej z tym zetknął. W kulturze Zachodu taka koncepcja często wzbudza lęk i protest – chcemy być zakorzenieni. Przywiązujemy się do ludzi i miejsc. Budujemy swoje codzienne rytuały i cierpimy, kiedy ktoś stłucze kubek, w którym od dziesięciu lat pijemy poranną kawę.

Ale przywiązujemy się też do siebie, do swojego wyglądu, do sprawności. Do wszystkiego tego, co składa się na nasze życie. I niby wszyscy wiemy, że nic nie jest nam dane na zawsze. Że życie się zmienia, przedmioty się psują, buduje się nowe budynki, a burzy stare, że ludzie umierają. Ale prawdę mówiąc, nie jesteśmy specjalnie chętni, żeby powiedzieć to na głos. Z pełnym zrozumieniem sensu.

Często powtarzam moim uczniom, że praktyka jogi to laboratorium – wnioski z tego, czego doświadczamy na macie, możemy przenieść na życie. Dotyczy to też kwestii przywiązania. Bo przecież przyzwyczajamy się, że robimy daną asanę. Że nasze ciało jest zdrowe, silne, rozciągnięte – i wydaje nam się, że tak będzie zawsze. Że skoro coś osiągnęliśmy, to możemy to odhaczyć z listy, bo już na zawsze z nami zostanie. No – jednak nie.

Pewnego dnia wejdziemy na matę i okaże się, że to, co jeszcze wczoraj było dla nas dostępne, dziś zdaje się nieosiągalne. Mamy wrażenie, że coś się zepsuło. Wróci, nie wróci? Może tak, może nie. Może to tylko osłabienie, kontuzja, którą wyleczymy, a może po prostu się starzejemy. Tak naprawdę to bez znaczenia. W praktyce nie ma efektów, celów. Nie należy przywiązywać się do swoich „osiągów”. Tylko wtedy to codzienne wchodzenie na matę będzie miało sens.

A kiedy na macie uda się nie przywiązać – może okaże się, że zaczniemy spokojniej podchodzić do zmian, które przyniesie nam życie, do jego niestałości. Uwaga – nie chodzi mi o brak uczuć, o brak emocjonalnego przeżywania straty. Tylko o to, żeby nie negować rzeczywistości. Nie oczekiwać, że cokolwiek będzie nam dane na zawsze.

31_oddech_02.jpg

Usiądź wygodnie i zamknij oczy. Zrób kilka głębokich wdechów i wydechów, poczuj jak oddech płynie przez ciało. Obserwuj go, zauważając jednocześnie to, co dociera do Twojej świadomości – sygnały płynące z ciała, emocje, myśli pojawiające się w głowie, doznania zmysłowe, dźwięki z zewnątrz. Zauważaj, ale nie nazywaj i nie zaczepiaj o nie umysłu. To wszystko pojawia się – ale jeśli nie zaczniesz tego analizować i oceniać, równie szybko znika, jak chmury przesuwające się po niebie. Nie przywiązuj się do reakcji swojego ciała – one też pojawią się i znikną, jednego dnia będą takie, drugiego zupełnie inne. Zauważ, że jedyne co masz dane na stałe, to Twój oddech. Może się zmieniać, skracać albo pogłębiać – ale był, jest i będzie. Od początku do końca życia.

Autorką zdjęć jest Justyna Długoborska, autorka bloga 4plus8.
mata: JOY in me
legginsy: muuv
top: DartFrog

Portugalia cz. 1

Portugalia cz. 1

Warsztat z Kino MacGregor w Berlinie

Warsztat z Kino MacGregor w Berlinie

0