A może mysore?
Każdy, kto ma do czynienia z ashtangą, prędzej czy później zetknie się z tajemniczym słowem „mysore”. W wielu osobach wzbudza ono rodzaj fascynacji połączonej często z onieśmieleniem. Skąd te emocje i co to właściwie jest?
Mysore to tradycyjny sposób prowadzenia zajęć ashtanga jogi – nazwa wzięła się od miasta Mysore (Mysuru, Majsur) położonego w południowych Indiach, kolebki ashtangi. To tam działa słynny KPJAYI – założony przez Sri K Pattabhiego Joisa, a obecnie prowadzony przez jego wnuka Sharatha Instytut nadający autoryzacje nauczycielom ashtangi.
Specyfika zajęć mysore jest bardzo odległa od tego, co większość osób wyobraża sobie, kiedy myśli o zajęciach jogi. Nie ma jednej godziny rozpoczęcia zajęć – uczniowie przychodzę na salę, kiedy chcą (oczywiście w ramach wyznaczonych godzin), każdy praktykuje sam, w swoim tempie. Obecny na sali nauczyciel nie „prowadzi” zajęć, nie dyktuje uczniom kolejnych asan – szczerze mówiąc nawet nie mówi za wiele. Po prostu: jest obecny, koryguje osoby obecne na sali, pomaga im w wejściu w trudniejsze pozycje, czasem wskazuje następne – a czasem stopuje.
Brzmi dziwnie? W pierwszej chwili na pewno tak. Takie podejście do jakichkolwiek zajęć jest trudne do przyjęcia dla osób przyzwyczajonych do tradycyjnej edukacji, z którą wiąże się między innymi duże uzależnienie uczniów od nauczyciela – w sensie podążania za jego planem. Mało w takim systemie miejsca na samodzielność, a co za tym idzie także na odpowiedzialność za siebie samego. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że ludzie lubią takie zajęcia jogi, na których mogą „wyłączyć głowę” – nie muszą się zastanawiać, jakie pozycje wykonać, w jakiej kolejności. Cała odpowiedzialność za to spoczywa na nauczycielu. Na mysorze jest zdecydowanie inaczej – i to chyba pierwszy z powodów, dla których ten typ zajęć wzbudza w ludziach lęk.
Bo często wzbudza, wiem to dobrze sama po sobie – chwilę zajęło, zanim odważyłam się pójść na mysore Stąd dość dobrze rozumiem obawy, jakimi dzielą się ze mną ludzie: wyobrażają sobie, że to bardzo zaawansowane zajęcia, na których wszyscy świetnie znają sekwencję, robię (przynajmniej) całą pierwszą serię i bez problemów zakładają nogi za głowę. A to nie tak
Zajęcia prowadzone w tym trybie nadają się dla osób na każdym poziomie zaawansowania, nawet dla zupełnie początkujących (choć z powodów organizacyjnych pewnie fajnie by było, gdyby takie osoby przed przyjściem na mysore poznały na zajęciach prowadzonych absolutne podstawy – wystarczą powitania słońca i trzy pozycje zamykające praktykę). Rzadko kiedy ktoś, kto przychodzi na mysore po raz pierwszy, zna świetnie całą sekwencję – prawda jest taka, że uczymy się jej dopiero, kiedy zaczynamy praktykować sami, a nie podążamy za głosem nauczyciela prowadzącym nas przez ćwierć serii, pół serii czy całą serię. Ale po kilku razach kolejność asan układa się w głowie i już nie stoimy bezradnie na macie, szukając wzrokiem nauczyciela, który powie nam, co dalej
Poznawanie sekwencji na zajęciach mysore daje nam możliwość spokojnego wchodzenia w praktykę – budowania jej zgodnie z naszymi potrzebami i możliwościami. Są osoby, które bez większego kłopotu bardzo szybko dojdą do wykonywania połowy serii, a są takie, dla których lepszym wyjściem będzie dłuższe pozostanie przy powitaniach słońca i bardzo stopniowe dodawanie kolejnych pozycji. To szczególnie ważne, jeśli mamy jakieś problemy zdrowotne, bardzo nierozruszane ciało albo jesteśmy po jakiejś kontuzji – może się okazać że trwająca pół godziny praktyka to i tak spore wyzwanie.
Ta praca we własnym tempie jest zresztą istotna nie tylko dla osób początkujących – ma znaczenie na każdym etapie praktyki, nieważne, czy praktykujemy rok czy pięć albo dziesięć lat. Trochę mi to zajęło, ale teraz jestem głęboko przekonana, że praca w trybie mysorowym (czyli de facto praktyka własna) ma w ashtandze najwięcej sensu – właśnie z tego powodu, że sekwencja asan jest stała. Pierwsza seria prowadzona (czy pół serii prowadzonej) – drugi tradycyjny sposób prowadzenia zajęć ashtangi – nie jest w moim odczuciu czymś, na czym możemy oprzeć swoją praktykę. Innymi słowy – chodzenie na serię prowadzoną więcej niż raz w tygodniu nie ma za bardzo sensu. Podczas psp liczy się pewien wspólny rytm, który się wytwarza, tempo – nie ma tam miejsca na dłuższe tłumaczenie pozycji albo pokazywanie ich wariantów osobom, które tego potrzebują. Nie ma też miejsca na dyskusję i modyfikowanie praktyki – na przykład w przypadku kontuzji, które zdarzają się przecież zarówno osobom początkującym, jak i bardziej zaawansowanym (i nie zawsze są to kontuzje, których nabawiamy się na macie, życie przynosi różne wyzwania i niespodzianki). Na to wszystko jest za to miejsce właśnie na mysorach. To tam ucieleśnia się to, o czym się często w kontekście ashtangi mówi, a nieczęsto to widać: to, że praktyka się zmienia, że jest inna każdego dnia, bo zmienia się nasze ciało, bo różne rzeczy nas spotykają w życiu; to, że nadrzędne powinno być dla nas skupienie się na oddechu i poprzez niego łączenie się z sygnałami, jakie wysyła nam ciało. Tam też jest miejsce na dłuższą pracę nad pozycjami, które sprawiają nam trudność, których dopiero się uczymy – mamy czas na trzykrotne podejście do stania na głowie, kapotasany czy czegokolwiek innego. To na mysorze możemy też – a mało osób z tego korzysta – oprócz praktyki asan zrobić też pranajamę czy medytację.
Uczestnictwo w zajęciach mysore umożliwia też zbudowanie innego rodzaju więzi z nauczycielem – możemy się nawzajem nieco lepiej poznać, jest czas i przestrzeń na rozmowę o problemach, o wątpliwościach, zarówno na poziomie fizycznym, jak i psychicznym. Wiadomo że niekoniecznie na sali, w trakcie zajęć – bo są tam też przecież inne osoby – ale już po zajęciach tak. W każdym razie powinno tak być.
Na tych zajęciach mocniej też uwidaczniają się różne „trudne” wątki – praktyka na mysorze to rzeczywiście praktyka własna, razem z wszystkimi jej blaskami i cieniami. Nie zawsze dostaniemy od nauczyciela to, czego byśmy oczekiwali, tyle (i takich) korekt, jak byśmy chcieli. Czasem to będzie jedna korekta na całe zajęcia. Czasem dowiemy się, że na dziś wystarczy – a może nie tylko na dziś, tylko w ogóle na jakiś czas. A czasem „dostaniemy” kolejną pozycję, która okaże się wymagająca, na co wcale nie mamy ochoty. Warto jednak pamiętać, że to nigdy nie dzieje się bez powodu – a jeśli tego nie rozumiemy, zawsze możemy przynajmniej próbować zapytać naszego nauczyciela, dlaczego tak. Albo – możemy mu zaufać i dać sobie czas na zrozumienie tego samemu Zwykle działa.
Nie jestem nauczycielem o wielu latach stażu, w ogóle mówienie o sobie „nauczyciel” nie przechodzi mi za bardzo przez gardło. Ale jest dla mnie ogromnym zaszczytem i dużą przyjemnością towarzyszyć Wam w tej drodze, jaką jest praktyka ashtangi – a w miarę możliwości wspierać w jej trudniejszych momentach. Dlatego bardzo zapraszam na mysore – w tygodniu można zajrzeć do mnie do Nieboskłonu, w niedzielę do Joga Studio Saska Kępa, prowadzę też mysory na wyjazdach. A jeśli macie wątpliwości, zawsze możecie napisać – na Facebooku albo mailem. Odważcie się na krok w mysore, na pewno nie będziecie żałować