Zaangażowanie, wysiłek, czas i cierpliwość – rozmowa z Filipą Ribeiro (Yoga Shala Matosinhos)
Kiedy zaczęłaś praktykować jogę? Co cię do niej zaprowadziło?
W 2006 roku byłam na kilku zajęciach jogi na siłowni i moja pierwsza, natychmiastowa reakcja na jogę to było zdecydowane „nie”. Ale w tym samym roku zetknęłam się z medytacją i jej powiedziałam „tak”. Tak naprawdę zaczęłam praktykować jogę w 2009 roku. Może to praktyka medytacji przygotowała mnie przez trzy lata do praktyki asan? Miałam dużo szczęścia, bo moim pierwszym nauczycielem był Dario Garrido, który wprowadził mnie nie tylko w asany, lecz także w pranajamy i medytację. Był na tyle miły, że dzielił się ze mną swoją praktyką wtedy, kiedy zazwyczaj ją wykonywał, czyli o 5 rano. To pierwsze zanurzenie się w praktykę miało na mnie olbrzymi wpływ i umożliwiło mi spojrzenie na jogę jako coś więcej niż tylko ćwiczenia fizyczne albo uzupełnienie innych aktywności. Mówiąc w skrócie, do jogi doprowadziły mnie trzy rzeczy: ciekawość, ogromna potrzeba dowiedzenia się więcej o sobie i o świecie i głęboka, niewytłumaczalna miłość do jogi jako narzędzia lepszego rozumienia stanu umysłu i ducha. Nie stałoby się tak, gdyby nie to, że od samego początku mogłam praktykować z bardzo dobrymi nauczycielami.
A dlaczego ashtanga?
Bo jest to najlepsze narzędzie do studiowania siebie i swoich emocji, jakie znam. Zanim trafiłam na ashtangę, uprawiałam różne sporty i inne aktywności fizyczne, praktykowałam też przez kilka lat hatha jogę. Znowu – trudno wytłumaczyć czemu darzysz coś głębokim uczuciem. Po prostu tak jest, więc robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby to uczucie wyrażać i celebrować. Jest kilka kwestii, dzięki którym związałam się z ashtangą, ale największe znaczenie miało – i wciąż ma – to, że w tej praktyce najważniejsze jest, co przenosisz z maty na resztę swojego życia. To, jaki ashtanga ma wpływ na nasze zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne; to, że zachęca ona, by zawsze mieć umysł początkującego i odkrywcy; to, że każde wejście na matę daje możliwość odsłonięcia na nowo głębokiej prawdy o nas samych i różnych warstwach naszego „ja” oraz doświadczenia piękna oddechu zsynchronizowanego z ruchem. Podsumowując, ashtanga jest narzędziem do nauki, które wspaniale mnie gruntuje i przypomina, co jest naprawdę ważne w życiu.
I jeszcze jedno – dobry nauczyciel to podstawa. Dla mnie takim nauczycielem był Peter Sanson, który (znów nie potrafię wytłumaczyć dlaczego) w bardzo naturalny i prosty sposób pokazał mi wagę tej praktyki. Pierwszy raz spotkałam się z nim w 2013 roku i wciąż bardzo mnie inspiruje. W jakiś sposób dotknął czegoś głęboko we mnie, poruszył coś, czego inni nauczyciele nie byli w stanie zrobić, choć oczywiście cenię i podziwiam WSZYSTKICH nauczycieli, pod których okiem mogłam do tej pory praktykować. Peter Sanson, bez przesadzania z techniką, teorią, filozofią czy czymkolwiek innym, po prostu wchodzi do sali, gdzie odbywa się mysore, i pokazuje, o co chodzi w tej prostej rzeczy zwanej jogą.
Prowadzisz swoją shalę w Matosinhos (Porto). Czy możesz opowiedzieć o jej początkach?
Historia shali w Matosinhos zaczęła się w moim salonie, gdzie prowadziłam głównie zajęcia hatha jogi i trochę ashtangi. Część moich sąsiadów wiedziała, że uczę się jogi i ją praktykuję, więc, zupełnie nieformalnie, zaczęli do mnie przychodzić i praktykować razem ze mną. W końcu otworzyłam mój dom dla wszystkich, którzy chcieli tam przyjść. W tym samym czasie zastępowałam mojego nauczyciela w jego shali, kiedy wyjeżdżał albo nie mógł poprowadzić zajęć. To było bardzo ważne dla budowania mojej pewności siebie, odwagi, by stanąć twarzą w twarz z grupą. Długo trwało, zanim poczułam się komfortowo jako nauczyciel, bo zawsze stresuję się tym, czego wciąż nie wiem. Ale tym, co tak naprawdę skłoniło mnie do dzielenia się jogą z innymi, było doświadczenie prowadzenia zajęć jogi – jako wolontariuszka, w więzieniu, dla osadzonych. Zainicjowałam projekt „Joga w kajdanach”, którego celem było zatrudnienie nauczyciela jogi-wolontariusza w każdym więzieniu w Portugalii. W kilku miastach osiągnęłam sukces. Sama prowadziłam jogę w więzieniu przez dwa lata. Wywarło to na mnie bardzo duży wpływ, bo mogłam z bliska obserwować prawdziwą moc jogi – to, jak zmienia życie ludzi, nawet takich, których zwykle się nie widuje w shalach. Mniej więcej dwa lata później, na początku 2018 roku, przeniosłam się z mojego salonu do naszej shali i wtedy też zaczęłam prowadzić codzienne zajęcia w stylu mysore – pierwsze w Porto. Muszę jeszcze wspomnieć, jak wielką rolę w tym, żebym odważała się prowadzić codzienny mysore, odegrała Vera Simões z Ashtanga Cascais. Kiedy pierwszy raz przyjechała do naszej shali, by poprowadzić warsztat, powtórzyła to, co sama kiedyś od kogoś usłyszała, że, mniej więcej, nie możesz uczciwie uczyć innego rodzaju jogi, jeśli twoją codzienną praktyką jest ashtanga. To bardzo do mnie przemówiło i od tamtego momentu zajęcia mysore odbywają się codziennie, raz lepiej, raz gorzej, nawet jeśli muszę to godzić z drugą pracą i innymi zobowiązaniami.
Czy trudno jest prowadzić tak tradycyjną szkołę jogi?
Myślę, że początki każdego przedsięwzięcia są bardzo trudne dla większości osób. To prawda, że prowadzenie shali dało mi możliwość odrobienia trudnych lekcji na temat ludzkich osobowości i zachowań, co jest wzbogacające i sprawia, że uczę się, jak bardziej i lepiej kochać innych i siebie, a to przecież nasz najważniejszy cel.
To nie jest łatwe, zwłaszcza, jeśli uczy się właśnie ashtangi, ponieważ w procesie uczenia jej w tradycyjny sposób można napotkać na opór. Ashtanga wymaga od ludzi czterech rzeczy, których wszyscy lubimy unikać: zaangażowania, wysiłku, czasu i cierpliwości. Jeśli ktoś nie chce nad nimi pracować, jego motywacja do praktykowania ashtangi osłabnie.
Nie wiem, jak to wygląda w Portugalii – w Polsce ludzie często boją się zajęć w stylu mysore, bo są przyzwyczajeni do tego, że podczas zajęć nauczyciel mówi im, co mają robić.
Tak, tutaj jest podobnie jak w Polsce. Wciąż muszę prowadzić zajęcia hatha jogi, większość osób tak woli. Tak samo jak większość osób wciąż praktykuje jogę na siłowniach albo skacze od studia do studia, szukając różnorodności i wszystkich innych rozrywek, które oferuje dziś jogowy hipermarket. Tak po prostu jest. Do każdej osoby każda rzecz przychodzi w odpowiednim momencie. Ale musimy pamiętać o tym, że joga to coś bardzo prostego. Staram się na shali dbać o tę prostotę i o autentyczność. Jakiś czas temu przeczytałam u Yan Ong, że prowadzenie zajęć mysore samo w sobie stanowi już praktykę jogi, ponieważ jest „mnóstwo ukrytych ofiar, które ponosi nauczyciel, stawiając nauczanie przed swoimi zobowiązaniami, takimi jak własna praktyka czy relacje międzyludzkie, bez potrzeby celebrowania tego”. To prawda że dziś, w czasach mediów społecznościowych, tacy nauczyciele zdarzają się rzadko. Ale codziennie, kiedy wchodzę do shali i myślę o swoim zadaniu, staram się pamiętać o kilku rzeczach – żeby: 1) być sobą; 2) dawać dziesięć razy więcej niż dostaję; 3) szanować swoje możliwości; 4) pamiętać o tym, że nie wiem wszystkiego; 5) pracować sumiennie nad znalezieniem równowagi między tym, co wiem ja, tym, co powinien wiedzieć uczeń, i tym, czego faktycznie go uczę; 6) promieniować dobrą energią, nawet jeśli to trudne; 7) robić wszystko, co w mojej mocy, aby zostawić ludzi lepszymi, niż ich zastałam; 8) uczyć się wybaczać sobie, jeśli się pomyliłam. To właśnie jest joga. Cała reszta – to tylko zestaw narzędzi do pracy.
Dziś wielu nauczycieli ciągle podróżuje po świecie. Czy myślisz, że dla nauczyciela jogi powinno być ważne, żeby mieć swoje miejsce, w którym może regularnie spotykać się z ludźmi i budować społeczność?
Eleanor Roosvelt powiedziała kiedyś, że „porównywanie to złodziej radości”. Kilka razy złapałam się na myśli, że mogłabym podróżować dookoła świata i uczyć od czasu do czasu, ale wiem, że jeśli tak się dzieje, to znaczy, że jestem zmęczona i potrzebuję dobrze się wyspać i wejść następnego dnia rano na matę :) Myślę, że podróżowanie jest ważne, ale wtedy, kiedy robi się to w ciszy, dla siebie samego (albo dla swoich bliskich), aby się dzięki temu wewnętrznie rozwijać albo uczyć od swojego nauczyciela. Nie chodzi o to, żeby relacjonować każdy krok swojej drogi na Instagramie! Dziś widzę to tak, że jeśli z nauczania robi się styl życia, to można utracić to, co tak naprawdę mogą nam dać podróże i uczenie jogi. W uczeniu ashtangi, tak jak już mówiłam, bardzo ważne jest, żeby osiąść i dać siebie innym. Wierzę, że to najlepsza droga: obserwować swoich uczniów (to właśnie pozwala nam się rozwijać jako nauczycielom ashtangi) i trudności, z jakimi się mierzą, i pokazywać im, że mogą na tobie polegać niezależnie od tego, czego potrzebują, że jesteś obok w słońcu, burzy i ulewie, że jesteś, nawet jeśli miałaś ochotę zostać dłużej w łóżku albo wolałabyś podróżować :) Że jesteś ze swoją energią, pewnością siebie, współczuciem, miłością, nawet w takie dni, kiedy czujesz się koszmarnie. Iyengar mówił, że celem nauczyciela jest pomaganie uczniom w rozwijaniu sattwy. Aby to osiągnąć, trzeba czasem być radżasowym, czasem satwicznym, ale przede wszystkim – trzeba być obecnym, trzeba być tam dla nich. Stworzyć im bezpieczne miejsce, gdzie będą mogli poprzebywać sami ze sobą, zachęcać ich, by pobyli sami ze sobą w ciszy, nie narzucać im sposobu myślenia, odczuwania. Po prostu pozwolić im być. Tego właśnie ludzie potrzebują. Nie drogich wyjazdów z jogą czy jogowych gadżetów. Potrzebują uczyć się w ciszy. Oczywiście, dla nauczycieli to nie jest tak opłacalne jak organizowanie wyjazdów tu i tam :) Ale nie oznacza to też, że nie można budować społeczności gdzie indziej, w miejscu, do którego regularnie się wraca; to właśnie pozwoliło mi na poznanie tych wszystkich nauczycieli, z którymi miałam możliwość praktykować.
Ale sadhana, która polega na tym, że jesteś w shali dzień po dniu, by dzielić się z uczniami doświadczaniem ashtangi z miłością, niezależnie od tego, co dostajesz w zamian; by trzymać przestrzeń i stać stabilnie i spokojnie, podczas gdy inni przechodzą przez zmiany nastrojów, spadki i wzrosty energii, brak konsekwencji, zmagania z ego, różne zachowania – to właśnie jest taka praktyka duchowa, jaką w tym momencie cenię najbardziej. Jak masz pokazać ludziom, że joga jest na wyciągnięcie ręki i że może wspierać nas w życiu, jeżeli ciągle wyjeżdżasz? Poza tym mam uczniów, którzy ogromnie mnie inspirują, i patrzenie na ich sadhanę sprawia, że wzrastam. Nawet w tak trudnym miejscu jak Matosinhos, gdzie wciąż trzeba przecierać szlak dla takiej ashtangi, jakiej uczyłam się od moich nauczycieli. Nawet jeśli chodzi o praktykę asan – jeśli chcesz rozwijać się jako nauczyciel, musisz wiedzieć jak i kiedy modyfikować praktykę, jak dostosowywać ją do potrzeb konkretnego ucznia. Zajęcia mysore są do tego idealne, bo każdy praktykuje we własnym tempie. Ale Nietzsche mówił, że każde stadium jest potrzebne.
Mówisz o budowaniu społeczności z perspektywy nauczyciela – a jak to wygląda od strony uczniów? Czy widzisz jak budują ze sobą relacje? Czy jest dla nich ważne, że spotykają się codziennie (albo prawie codziennie) na shali? Prowadzę malutkie zajęcia mysore w Warszawie i ogromną przyjemność sprawia mi obserwowanie moich uczniów i ich relacji, które często wychodzą poza shalę.
Uważam, że najpiękniejsze w tym wszystkim jest budowanie społeczności, choć może się to dziać na różne sposoby i obfitować w zwroty akcji. Jestem typem osoby, która wysoko ceni drobne ludzkie gesty. Tak, bardzo się cieszę, kiedy uczniowie spotykają się ze sobą i budują relacje. Od początku staram się tworzyć sytuacje, w których wszyscy uczniowie mogą się ze sobą spotykać. Takie spotkania dają także możliwość poznania ich od innej strony. To, czy czyjaś praktyka jest głęboka, wiąże się z tym, jak bardzo w głąb siebie on czy ona jest w stanie dotrzeć poprzez praktykę. To niesamowita podróż, ale czasami możemy czuć się nią znużeni. Dlatego to ważne, aby mieć obok siebie ludzi, którzy mają te same zainteresowania, cele i trudności – ale patrzą na nie z innej perspektywy. Zajęcia mysore w Matosinhos są nadal niewielkie, ale tak, myślę, że ta międzyludzka sieć powoli się buduje. A ja zamierzam wciąż wspierać ten proces: obserwować, zachęcać, promować. Myślę, że takie oddolnie tworzone społeczności są bardzo ważne i w dużych miastach, i w takich miasteczkach jak Matosinhos, bo większość ludzi żyje w zupełnym oderwaniu od reszty.
Jaka jest najważniejsza rzecz, której nauczyłaś się dzięki praktyce jogi? Co najbardziej chciałabyś przekazać swoim uczniom?
Najważniejsze jest dla mnie zrozumienie i doświadczenie tego, że nie jesteśmy swoim ciałem ani swoimi emocjami. I że – jeśli tylko będziemy cierpliwi – wszystko jest możliwe. Moim uczniom chciałabym przekazywać, żeby: po pierwsze, kochali siebie i innych; po drugie, poznawali samych siebie. Samoświadomość to największa potrzeba każdego człowieka, więc staram się dzielić miłością i pracować nad ośmieleniem moich uczniów, by robili to samo. By nie przestawali się uczyć i ponad wszystko cenili wiedzę i miłość.
Filipa Ribeiro - pasjonuje się jogą i jest oddaną, zaangażowaną uczennicą. Naukę medytacji rozpoczęła w 2006, jogi w 2009, a ashtangę zaczęła praktykować w 2012. W 2013 przez rok uczyła się od Eleny Figaroli w Barcelonie, od tego co roku uczy się od swoich nauczycieli: Petera Sansona, Hamisha Hendry’ego, Petriego Räisanena, Harmony Slater i Very Simões. W 2015 ukończyła kurs nauczycielski ashtanga jogi u Davida Swensona. Uczyła się i wciąż uczy jogi według Iyengara u Leonor Castilho (Centro Iyengar Porto). Studiuje także pisma jogiczne pod kierunkiem wykwalifikowanych nauczycieli. Jak sama o sobie mówi: „Jestem po prostu kimś, kto praktykuje jogę tak, jak go tego nauczono, i uważam, że byciem nauczycielem oznacza bycie uczeniem, który przekazuje dalej to, czego się nauczył i co odkrył. Nauczanie innych sprawia, że jestem lepszym uczniem”.
Poza jogą ma szerokie doświadczenia i wykształcenie: od komunikacji naukowej, przez teorię edukacji, socjologię, po biologię.
Zdjęcia 1, 2 i 6: Fabio Kerr; 3, 4, 5 i 7: archiwum prywatne Filipy Ribeiro