„Mięsień uważności” – recenzja książki Tomasza Kryszczyńskiego „Mindfulness znaczy sati”
Na pewno zetknęliście się – i to nie raz – z terminem mindfulness. Albo uważność. Może nawet uczestniczyliście w ośmiotygodniowym treningu mindfulness, a przynajmniej poznaliście elementy tej koncepcji podczas zajęć medytacji, jogi czy nauki radzenia sobie ze stresem. Podczas zajęć, które prowadzę, choć nie jestem certyfikowanym nauczycielem mindfulness, sama korzystam tego terminu bardzo często. Jeśli uważność Was interesuje, sięgnijcie po Mindfulness znaczy sati Tomasza Kryszczyńskiego.
Książkę Kryszczyńskiego można by nazwać podręcznikiem lub raczej zeszytem ćwiczeń czy zbiorem zadań –zawiera „25 ćwiczeń rozwijających mindfulness”. Dobrze że jest ich tyle i że są opisane w tak prosty i jasny sposób. Dobrze też, że znajdują się nie tylko na kartach książki – zostały także nagrane na płytę CD w formie instrukcji, które można odtworzyć podczas praktyki medytacyjnej. W końcu uważność jako koncept teoretyczny jest bezwartościowa. Liczy się właśnie praktyka – regularna i nieograniczona tylko do siedzenia na poduszce. Dlatego wielką zaletą książki Kryszczyńskiego jest to, że zawiera nie tylko „instrukcje do medytacji”, lecz także propozycje sposobów, w jakie można włączać uważność do codziennego funkcjonowania. Znajdziemy tu między innymi ćwiczenia do wykonywania podczas brania prysznica, przygotowywania owsianki, jedzenia, sprzątania, czekania.
Stanowią one trzon książki, ale to nie wszystko. Celem przyświecającym autorowi (o czym informuje czytelników właściwie już w pierwszych zdaniach) jest pokazanie, że wbrew temu, co się powszechnie uważa, mindfulness nie jest wymysłem amerykańskich psychologów. Nie powstał dziesięć ani nawet dwadzieścia lat temu, a jego celem nie jest wypłukanie pieniędzy z naszych kieszeni. Kryszczyński prowadzi nas do źródeł praktyki uważności, czyli – buddyzmu. Pokazuje, jakie miejsce zajmuje w nim uważność–mindfulness–sati, i dzieli się swoimi wspomnieniami z pobytu w klasztorach (co jest szczególnie cenne, bo uświadamia znaczenie praktyki i jej przewagę nad teoretyzowaniem). Po co? By nie wpaść w pułapkę spłaszczenia, skomercjalizowania uważności. By w pełni korzystać z doświadczeń tych wszystkich osób, które przez setki lat przed nami uważność praktykowały. By, wreszcie, zrozumieć, że pójście na ośmiotygodniowy kurs mindfulness nie rozwiąże wszystkich naszych problemów, nie sprawi, że w naszym życiu na dobre zagości spokój. Praktyka uważności ma sens tylko wtedy, gdy staje się stałą częścią naszego życia. Gdy wciąż ćwiczymy swój umysł i całą swoją świadomość. To tak jak z ciałem – jeśli przestajemy trenować, nasze mięśnie mogą zaniknąć. Jeśli przestajemy praktykować uważność, zarówno w formalny, jak i nieformalny sposób – „mięsień uważności” zanika. Z tego też powodu Mindfulness znaczy sati nie jest książką, którą czyta się raz, a potem odstawia na półkę albo przekazuje dalej. Warto – a nawet należy – do niej wracać: do poszczególnych instrukcji, ale także do ich filozoficznego kontekstu. Nie po to, by go wykuć na pamięć i realizować jeden do jednego, ale by móc obracać go sobie w głowie. Myśleć o nim. Zadawać pytania i w sobie szukać odpowiedzi. Rozważać sposoby realizacji różnych koncepcji w naszej dzisiejszej rzeczywistości. Zrozumieć, że praktyka uważności prędzej czy później zacznie pociągać za sobą zmiany w różnych dziedzinach życia. I że to dobrze – choć czasem wcale nie będzie to łatwe. Ale tędy właśnie prowadzi droga do spokoju umysłu, którego tak wielu z nas szuka.